Matka natura obdarza nas piękną, słoneczną pogodą i wielu miłośników przyrody wylega na łono natury, żeby odpocząć i wygrzać kości po zimnej porze roku. Najbardziej martwi mnie, gdy wśród tych miłośników przyrody obserwuję młodocianych zasiadających na parkowych ławkach, czy rozkładających się na licznych polankach w towarzystwie alkoholu, nie zdając sobie sprawy z możliwych, późniejszych następstw takich znajomości. Połowę swojego życia zawodowego spędziłem na borykaniu się z problemami związanymi z następstwami różnego rodzaju uzależnień i ciągnącymi się za tym osobistymi, czy w większości rodzinnymi tragediami. Pracowałem w dzielnicach, gdzie kara pozbawienia wolności nie była widziana, jako kara, tylko, jako zbawienie, czy nawet, jako awans w hierarchii danej subkultury. Często przestępstwa szły w parze z uzależnieniem i wręcz niemożliwe wydawało się cokolwiek w tej kwestii zmienić. Muszę się przyznać, że zjadłem sobie na tej pracy zęby i ustąpiłem miejsca młodszym ode mnie optymistą, ale do tej pory nie potrafię na to patrzeć jak młodzi ludzie jeszcze roześmiani nieświadomie zbliżają się do przepaści, do przepaści, którą znam doskonale. Nie mam już siły na konwersacje z tymi ludźmi, choć kiedyś robiłem to z przyjemnością i ze 100% przekonaniem, ale, co dzisiaj mogę zrobić, to tylko pisać w nadziei, że może ktoś, weźmie sobie moje wywody do serca i zastanowi się nad tym, co robi, dokąd zmierza i jakie może mieć to następstwa w jego późniejszym życiu.
Czy to, co teraz robi, zgadza się z jego marzeniami i planami na przyszłość. Jak spojrzymy do katalogu uzależnień, to znajdziemy między innymi takie pojęcie jak „ciąg”, które charakteryzuje np. uzależnienie od alkoholu. Ciąg jest np. jednym ze stereotypów, który pojawia się u zaawansowanego amatora, czy doświadczonego profesjonalisty. Ciąg jest często opisywany, jako nieodzowne pragnienie, czy nieodzowna żądza zapicia, który lekarze określają, jako „craving”. Ciąg chętnie puka do drzwi nie tylko zaawansowanego, praktykującego profi, ale też chętnie odwiedza już suchego alkoholika. Jedno jest pewne, że trudniej jest jego spławić jak najbardziej natrętnego komornika. Zwykły amator alkoholu poczuje chęć napicia się szklanki piwa, lampki wina, czy czegoś mocniejszego i jeśli jest na to nie odpowiedni moment, to potrafi sobie odmówić. Jednak u alkoholika wygląda ta sprawa nieco inaczej. Ciąg trwa czasami parę sekund, czy minut, a potrafi także dużo dłużej łomotać w drzwi i zakłócać święty spokój uzależnionego.
Pamiętam jak kiedyś zostałem po dwutygodniowym pobycie na detoksie zwolniony z kliniki dokładnie w dniu moich urodzin. Nie zapomnę tego do końca życia jak stałem przed sklepem i płakałem, bo nie potrafiłem sobie poradzić z ciągiem. W ten dzień nie zapiłem, udało mi się, ale następnego dnia poddałem się i kolejny miesiąc został wycięty z moje życiorysu. Można by było tutaj powiedzieć, człowieku, wystarczyło tylko powiedzieć nie i sprawa załatwiona, może miałbyś nawet piękne wspomnienia zamiast wycięty miesiąc z życiorysu. Proste by to było mówić o alkoholizmie, jako o jedynej chorobie, którą można zatrzymać poprzez proste odstawienie alkoholu. Tylko, że na tym miejscu wchodzi w grę „pamięć nałogu”. Weźmy pod uwagę zdrowego człowieka, nie alkoholika, wracającego z pracy, pochłoniętego we własnych myślach, może przeklinającego w duchu własnego szefa albo rozmyślającego o różnych potrawach, rozważając, jaką tu zaserwować ukochanej, lepszej połówce na kolację po ciężkim dniu przy blasku świec. Ten o to „normalny” osobnik przechodzi właśnie koło gospody, do której rozdarte są drzwi, aby zapobiec podczas upalnego lipcowego popołudnia masowemu zatruciu oparami alkoholowymi, które jak morska bryza unoszą się na zewnątrz muskając leciutko nozdrza naszego przechodnia. W tym momencie zarejestruje nasz obywatel aromaty docierające do jego zmysłu węchu może i nawet nie zwracając uwagi na gospodę, może ewentualnie wpadnie na pomysł, żeby wzbogacić zaplanowaną kolację jakąś lampką wina.
A teraz weźmy mnie pod uwagę. W momencie, kiedy podrażnią moją kichawę takie aromaty zostają tak samo automatycznie przekazane bodźce do centrali (mózg) jak u naszego „normalnego” z tym, że moja centrala zaraz sobie coś przypomina i odpowiednio nastawia mój organizm. Moja przednia część głównej centrali zaczyna być roztargniona, bo właśnie tam przypominają sobie, co nastąpi, jak temu aromatowi będzie towarzyszył odpowiedni napój. Zrobi mi się ciepło, przytulnie i w tym właśnie momencie na samą myśl cieknie ślinka. I co teraz? Teraz właśnie centrala wydaje zamówienie, podaj mi drinka. Ja może nie zauważę tak samo tej oazy jak nasz „normalny”, ale jak już ja minę stwierdzę, że rodzi się w mojej głowie chęć alkoholu, która przeradza się w żądzę. I od razu powracają wspomnienia o pięknych, lepszych czasach, kiedy to lepiej się czułem. Mój organizm zaczyna żądać alkoholu, wychodzi z założenia, że zaraz go dostanie i aktywuje program antyalkoholowy w obawie, że za chwile rozpocznie się dobrze już mu znany stres związany z przerabianiem alkoholu. A ja staje się nerwowy, pobudliwy, czy strachliwy. Tak mniej więcej można sobie wyobrazić procesy chemiczne, które w takich momentach mogą zajść w moim organizmie. Z tego względu jest też zrozumiałe, że wiele niepraktykujących, czy w stanie spoczynku alkoholików omija takie miejsca wielkim łukiem, aby niepotrzebnie narażać się na taki stres. Taki ciąg może manifestować się jedną krótką myślą o piciu, może stać się poważniejszym rozważaniem, czy też przerodzić się w obsesję, gdzie będę widział wokół siebie tylko butelki i pijących. Oczywiście, że życie byłoby o wiele łatwiejsze jakby moja centrala przypominała sobie w takich momentach o straconych prawo jazdach, kosztach wypadków, bólach, męczarniach, … związanych z alkoholem.
Oczywiście, że negatywne przeżycia nie zostały zupełnie wymazane z pamięci i właśnie w takich sytuacjach u absolutnych profi, którzy się już naprawdę swoje wycierpieli, włącza się w takich momentach równocześnie czerwona lampka i rozpoczyna się w centrali ostra dysputa, pomiędzy rozsądkiem a alkoholowymi fantazjami. Rozsądek mi podpowiada, że doskonale wiem jak to się znowu zakończy, dokąd kolejne zapicie może mnie doprowadzić i to pomimo dłuższego okresu abstynencji, przypomina mi, co mam do stracenia itd. Pojawianie się ciągu zależy od moich doświadczeń związanych z alkoholem i przyzwyczajeń alkoholowych. To znaczy, w jakich sytuacjach i kiedy wcześniej piłem i oczywiście od mojego samopoczucia w danym dniu. Jedna osoba będzie podatna np. na widok zroszonej szklanki piwa, inna znowu będzie reagowała na różnego rodzaju zapachy, czy sytuację.
Ja przykładowo kojarzę alkohol z wędkowaniem, majsterkowaniem w warsztacie oraz pracami biurowymi. Od ponad 10 lat nie byłem na rybach, a warsztatu się już dawno pozbyłem. Na samym początku nachodziły mnie dziwne myśli podczas czytania, czy pisania, co doprowadzało do tego, że musiałem przerwać daną czynność i wynieść się najlepiej z domu. W tamtym okresie odwiedzałem codziennie różne AA-grupy, czy chodziłem w takich momentach posiedzieć sobie w klinice detoksu, aby popatrzeć na zwłoki alkoholowe, które dowozili na odtrutkę. Pamiętam też jak kiedyś spotkałem się z paroma kolegami z pracy u jednego z nich w domu i podczas interesującej dyskusji gospodarz otwarł butelkę koniaku, którym lubiłem się wcześniej upajać. Oczywiście nikt mnie nie zmuszał do picia i też nie sięgnąłem po szkło, ale następnego ranka obudziłem się z kacem i wszystkimi objawami trzeźwienia po zapiciu. Kolega z AA ma swoją knajpę, w której stoi za barem. Nigdy nie pił podczas pracy i w miejscu pracy, także dla niego było to normalne podczas pracy przesiadywać przy szklance wody, czy coli z pijącymi alkohol. Ale pewnego razu poszedł po gazetę do kiosku, do którego wcześniej zawsze chodził po prasę i butelkę Jägermeister, którą z przyzwyczajenia opróżniał na miejscu i wrócił ku nie zadowoleniu swojej żony do domu z odorem ziółek. Taka jest właśnie psychika alkoholika i każdy ma swoje sytuacje, z którymi sobie nie radzi i nie ma powodu, aby się wystawiać niepotrzebnie na niebezpieczeństwa. Oczywiście nie unikam miejsc z alkoholem, bo nie mam zamiaru reszty życia spędzić w następnej niewoli, ale w pierwszym okresie raczkowania bez alkoholu nie miałem podstaw do zgrywania bohatera. Musiałem po prostu nauczyć się żyć bez alkoholu żyjąc obok niego, bo on jest wszędzie, nawet jak włączam telewizor.