Często pijesz?
– Od czasu do czasu…
– To znaczy?
– Od czasu jak knajpę otworzą, do czasu jak ją zamkną.
Utrata kontroli nad piciem alkoholu
Utrata kontroli jest bardzo kontrowersyjnym tematem dyskutowanym nie tylko w terapii uzależnień, ale też wśród współuzależnionych, którzy nie potrafią sobie wytłumaczyć, dlaczego bliska im osoba nie jest wstanie kontrolować swojego picia alkoholu, czy zażywania tabletek itd. Ja potrzebowałem bardzo dużo czasu, aby przyznać się sam przed sobą, że nie panuję nad alkoholem, że tak prawdę, to on przejął kontrolę nade mną i moim życiem. Przez wiele lat przerwy, jakie miałem w piciu utwierdzały mnie tylko w przekonaniu, że potrafię pić kontrolowanie, dając mi tym samym złudną nadzieję, za którą na samym końcu zapłaciłem wysoką cenę. Po pierwszej terapii wpadłem nawet na pomysł, że przecież po jakimś czasie będę mógł znowu pić kontrolowanie, co w ostateczności doprowadziło mnie, po jakimś czasie, do absolutnego dołka. Zgubne dla mnie było już samo podejście do tego tematu. Zadawałem sobie pytanie, dlaczego nie potrafię po pierwszym kieliszku zaprzestać picia wtedy, kiedy zechcę albo inaczej, dlaczego nie mogę przestać w momencie, który zaplanowałem przed pierwszym kieliszkiem? Już samo takie pytanie było zgubne, gdyż nie zauważyłem, że moja utrata kontroli nastąpiła o wiele wcześniej w mojej głowie, zanim postawiłem sobie to pytanie.
To pytanie samo w sobie jest już przyzwoleniem do picia, a pierwszy kieliszek tylko potęguje utratę kontroli. Utratę kontroli można sobie tłumaczyć na różne sposoby. Fachowcy definiują ją, jako niezdolność decydowania o początku picia, ilości wypijanego alkoholu i momentu zaprzestania. Miałem taki okres, kiedy powiedziałem sobie, że nie będę więcej pił w tygodniu, bo na drugi dzień czuć mnie w pracy, a szczególnie na zebraniach, gdzie jeden obok drugiego blisko siedzi. Postanowiłem pić dopiero w piątki wieczorem po pracy. Poszedłem kiedyś w środku tygodnia do kumpla, który zaproponował mi szklaneczkę whisky. Miałem, co prawda wyrzuty sumienia, ale powiedziałem sobie, że przecież po szklaneczce nic mi nie będzie, a do rana jest jeszcze dużo czasu, także zdążę się wyspać, a poza tym po szklanicy nie będę przecież pijany. Skończyło się na tym, że kolega zakończył po dwóch głębszych, a ja dokończyłem jego butelkę i stwierdziłem, że muszę już wracać do domu, bo jest późno, a rano mam zebranie. Tak naprawdę nie śpieszyło mi się do domu tylko na stację paliw, żeby mi jej nie zamknęli. Oczywiście się spóźniłem, a następna stacja, która miała otwarte 24h, była oddalona o parę kilometrów. Zacząłem, więc wewnętrzną dysputę, że to nie ma sensu, bo nie zdążę tam dojść i wypić, żeby rano pójść na ważne zebranie. Co prawda dosyć długo nad tym debatowałem, bo przecież mógłbym pojechać szybciutko samochodem, to bym w sumie zdążył, ale jestem już wypity, a prawo jazdy już mi kiedyś za alkohol zabrali i przecież wtedy przysięgałem sobie, że już nigdy więcej. Męczyłem się tak w wewnętrznej rozterce dosyć chwilkę i czym dłużej prowadziłem dialog pomiędzy rozsądkiem a uzależnieniem, tym coraz to więcej miałem argumentów nie do odrzucenia, aby wsiąść do samochodu i szybko pojechać, co też uczyniłem. Zakupiłem butelkę 0,2l koniaku i wróciłem z powrotem. Nic się nie stało. Nikt mnie nie zatrzymał, policji nie było o tej porze, nie podpadłem na stacji paliw, bo samochód odstawiłem kawałek dalej. Powiedziałem sobie teraz trochę się odprężysz przy malutkim i do domu spać, bo rano zebranie. Koniaczek się tak szybko skończył, że nawet nie zdążyłem się odprężyć, a tyłek jeszcze nie był pełny i pić się chciało. Znowu rozpoczęła się wewnętrzna walka. W końcu machnąłem ręką, wsiadłem ponownie do samochodu, pojechałem na ta samą stację zakupić dużą butelkę koniaku. Mam zebranie gdzieś, obejdą się beze mnie, a rano zamelduje, że jestem chory i tyle.
Spoglądając na moje zachowanie, muszę przyznać, że fachowcy ze swoim pojęciem o utracie kontroli mają rację. Nie byłem wstanie utrzymać zaplanowanego początku picia, bo powinienem sobie pozwolić dopiero w piątek po pracy, a zachlałem w środę i do końca tygodnia już nie pojawiłem się w biurze. Grzałem do weekendu, aż organizm w końcu powiedział stop. Założyłem sobie, że wypije szklaneczkę, a skończyło się na butelkach. Do tego jeździłem jeszcze samochodem pod wpływem alkoholu narażając innych i siebie. Na nic się zdały wcześniejsze przysięgi, że coś takiego nigdy więcej nie nastąpi. Żeby zrozumieć utratę kontroli, trzeba sobie uświadomić, tak jak już wyżej wspomniałem, że ona nastąpiła u mnie już przed pierwszą szklanką whisky. Ważne jest tutaj pytanie, dlaczego w ogóle do tej pierwszej szklanki doszło, jakie świadome, czy też nie świadome myśli mi wtedy towarzyszyły. Picie stało się dla mnie w pewnym stopniu nie wygodne i mój wygląd po piciu na drugi dzień wywoływał we mnie jakąś odrazę, bo postanowiłem więcej w takim stanie nie pokazywać się w pracy, ale z drugiej strony nie chciałem zrezygnować całkowicie z alkoholu. Dlatego też ten pomysł z piątkami.
Jednak z biegiem czasu, gdy przestałem codziennie pić, zregenerował się troszeczkę mój organizm i zacząłem się nie tylko lepiej czuć, ale też trochę lepiej zewnętrznie wyglądać. Negatywne skojarzenia z alkoholem, jak odór poranny, kac i sponiewierany wygląd przyciemniały pomału pozytywne doświadczenia z alkoholem jak np. przyjemne rozluźnienie, odprężenie, chwilowe zapomnienie o problemach, czy fikcyjne ich pomniejszenie pod wpływem działania alkoholu przynoszące kojącą ulgę. To prowadziło do coraz intensywniejszego myślenia o alkoholu, a wręcz nawet do jego pożądania. Świadome myśli, czy uczucia, które towarzyszą temu procesowi, to nieodzowna chęć picia, czy nawet obsesyjna żądza, która wywołuje mocne napięcie w organizmie. To męczące napięcie znika w momencie ponownego napicia się, a nawet już w momencie wewnętrznego przyzwolenia do napicia się, tak jak to było u mnie, gdy ujrzałem szklankę whisky u kolegi. Na jej widok wzrosła chęć napicia się i jednocześnie napięcie w organizmie na wskutek wewnętrznej walki z wcześniejszym założeniem, że tylko w piątki. Jednak na samą myśl, że przecież mógłbym sobie pozwolić na malutką szklaneczkę, po której mi nic nie będzie następowało w organizmie upragnione rozluźnienie, które obróciło się w błogość po przystawieniu szklanki do ust i pierwszych szybkich łykach alkoholu.
Tutaj nie jest istotne, czy przegrałem tą walkę, czy mogłem ją wygrać. Bardziej ważne są tutaj właśnie myśli, które temu procesowi towarzyszą. Wszystkie myśli koncentrują się prędzej, czy później wokół alkoholu, a pod wpływem uzależnienia, nie byłem zdolny do trzeźwego, rozsądnego myślenia. Moje myśli ograniczały się jedynie do alkoholu, a żądza picia i towarzyszące temu napięcie w organizmie rosło do takiego bólu, gdzie właśnie ta żądza picia szeptała mi, że jest tylko jedyne wyjście, napić się. Żeby zrozumieć utratę kontroli, trzeba uświadomić sobie myśli i uczucia poprzedzające tą „pierwszą szklankę”, która prowadzi prędzej, czy później do ponownego upadku, aby móc te myśli zmienić, gdyż alternatywa jest zawsze. Nie możemy czegoś zmienić, jeśli nie mamy świadomości tego, co mamy zmienić. Każda utrata kontroli rodzi się w głowie, czy to bardziej świadomie, czy podświadomie, ale zaczyna się od krótkiej myśli, która prędzej, czy później urośnie do takich rozmiarów, że nie będzie w głowie miejsca, na żadną inną myśl, która mogłaby nas doprowadzić do alternatywy, do pozostawienia i nie tknięcia tej przysłowiowej „pierwszej szklanki”. Wszystkie moje uczucia i myśli związane z alkoholem bazowały na złudnym przekonaniu, że alkohol daje mi coś pozytywnego jak odprężenie, uwolnienie od problemów, błogość itp. Jednak pod wpływem substancji zmieniającej świadomość byłem z moimi uczuciami i myślami bardzo oddalony od rzeczywistości, nie byłem wstanie realnie myśleć. Już sama myśl o utracie kontroli bardzo mnie ograniczała w moim myśleniu, uczuciach i wywoływała napięcie w organizmie i z tym związany stres, uczucia, że muszę pić. Aby się uwolnić od myśli o utracie kontroli musiałem zmienić własne myśli i uczucia związane z alkoholem, bo alternatywa do szklanki jest zawsze, przecież nie muszę wcale pić, bo alkohol nic mi nie daje, wręcz przeciwnie, przysparza tylko kłopotów w każdej dziedzinie. Odbiera mi zdrowie, bliskich, status społeczny, zawodowy, zatruwa rodzinę, pozbawia majątku, przynosi poniżenie, samotność, ból …. .
Musiałem sobie uświadomić, że nie jestem wstanie kontrolować alkoholu i że już sama myśl o jego kontroli wpędzała mnie w ślepy zaułek, oddając się pod jego rządy. Zanim sięgałem po kieliszek, głowa już wiedziała, co mnie czeka, ale mimo to moje uczucia zatrute przez alkohol kierowały mnie w jego kierunku. Moje uczucia nie dopuszczały innej alternatywy jak picie, gdyż bazowały na złudnym poczuciu dobroczynnego działania alkoholu, a w rzeczywistości on odbierał mi wszystko. To nie abstynencja jest dla mnie ograniczeniem, ale alkohol więzieniem. Musiałem szczerze spojrzeć na swoje uczucia odnośnie alkoholu i uświadomić sobie, co tak naprawdę daje mi alkohol. Gdy to doszło do mojego serca, rozwiązał się jakiś supeł we mnie, nastąpiła jakaś ulga, minęło napięcie w organizmie związane z kontrolą i przymusem picia, przeradzając się w wdzięczność, że nie muszę przecież pić. Nie, że nie mogę już pić, że nie chcę już pic, że nie będę już nigdy pił, tylko właśnie, że nie muszę już pić. Nie muszę już nic kontrolować, nie muszę walczyć o to, że nie będę już nigdy pił, że nie mogę pić, tylko otrzymałem łaskę, że mogę w spokoju żyć, nie musząc pić, bo abstynencja dała mi spokój i wolność.